Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już sześć razy jechałem do Londynu, umyślnie z różnych portów, i zawsze tylko obietnica burzy — mówił Belgijczyk.
— Zaczekaj pan jeszcze — pocieszałem.
— Nie, już mam dosyć. 28 lipca odpływam na steamerze Malta do Chin.
— Doświadczyć burzy?
— Tak. Niechaj będzie, co chce, albo przez nią, albo bez niej umrę. Jedź pan ze mną...
— Czy pan jest artystą, że szukasz wrażeń?
— Nie, ale całe piekło noszę w sobie! Pragnienie burzy, to moja zmora, która mnie ssie! No, jedź pan ze mną...
— Ba, gdybym to mógł...
— Tanio kosztuje. Za jakieś 200 funtów opłyniemy świat! Będziemy w Bombayu, w Yeddo, na wodach chińskich, w Australji i w zatoce Beringa...
— Tak, to cudowny plan. Ale te 200 funtów!
— A czy pan lubi morze?