Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z bracią... Chylą się postacie, obejmują w uścisku, usta szepczą dziękczynienia, a oczy, przymglone łzami rozrzewnienia, rozświetlają się rozradowaniem dusz wierzących i pobratanych...
Widzi to wszystko, przeżywa... Widzi, jak rodzice, domownicy obsiadają dokoła długi stół i spoglądają ukradkiem na niezajęte miejsce — puste! To jego miejsce!
Gwałtowny skurcz bólu ściska mu serce, aż do utraty przytomności. Już nie ujrzy swego kraju, ni swoich. Nie przyciśnie do piersi tych serc kochających a wiernych. Nie! Już nigdy! Przymyka oczy, i zdaje mu się, że już zapada w wieczność.
Po chwili zwraca się ku cichemu towarzyszowi niedoli, być może, zatopionemu w podobnych rozpamiętywaniach.
— Mój Stefku, jakąż to wigilję mieć będziemy tego roku? Trzebaby może coś kupić, coby nam przypomniało choć trochę podobne wieczory tam, u nas. Tak- bym chciał jeszcze przed śmiercią zobaczyć drzewko-choinkę! Żeby choć zapach-