Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściem dam jedną radę: Zamknijcie w jednym roku całą młodość, całe życie, a polem powieście się. Ha! Ha! Ha! Łeb na stryk, i śmierć w mig! Żegnam, żegnam godnych następców, ja już schodzę z pola. Addio — kłaniał się, zbierając jałmużnę, której mu nie szczędzono. Wchodził wolno pod górę. Skoro się tylko wychylił z parku, obskoczyła go gromada dzieciaków, rzucając weń gruz i kamienie, krzycząc i gwiżdżąc.
— Warjat! Warjat! — wrzeszczała czereda oberwańców.
Stanął i milczał, i chociaż niejeden raz bolesny go dosięgnął, nie zdradził się ani jednem poruszeniem, utkwiwszy wzrok przed siebie.
Na tle blado-niebieskiego powietrza wyglądał jak jeden z kamienowanych apostołów Tintoretta.
Tymczasem krzyki, razy i obelgi rosły.
— Do nogi, szczenięta — zawołał niespodzianie, cicho pogwizdując.