Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Było coś niezmiernie bolesnego w tej scenie. Już nikt nie wątpił, że to obłąkany. Zdjęty litością, zwróciłem się do dzieci, chcąc je skarcić, gdy on znowu zawołał:
— O, panie, czemużeś ich zostawił? Czemże są te małpy głupie, to bydło rozbrykane? Zostawiłeś ich, panie, żeby płodzili głupotę! Czemuś nie poraził piorunami tej hołoty? Spal, zniszcz, wyrżnij i siarką wykadź, żeby smrodu nie pozostało. A tamci poco przyszli? — wołał groźnie na widok przeciągających pątników.
— Modlić się? Hi! Hi! przed kawałkiem deski, przed kukłą wystrojoną w srebrne blachy? Fetysza przyszli prosić o urodzaje, o zagubienie wszy, o lekkie połogi, o ładne cielęta... Tylko płaćcie, dużo płaćcie... a da wam tu!... wszystko dostaniecie i lepszego pypcia na ślepie, ho! ho! — wołał donośnym głosem, wyciągał ręce, trząsł głową.
Dzieci umilkły. Coraz więcej ciekawych napływało. W końcu przemowy zaczął beł-