Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sie sznurem. Żylaste, suche łokcie świeciły przez dziury w rękawach. Jedną nogę miał obutą w kalosz, drugą okręconą szmatami. Przez całe to poszarpane okrycie przeglądała ostateczna nędza i opuszczenie. Na piersiach, wśród łachmanów, świecił pęk medalików i krzyżyków. Od szyi zwisał sznur aż do ziemi, na końcu którego uwiązane były kawałki blachy, pudełka, stare podeszwy i inne jakieś rupiecie. Za każdem poruszeniem ogon ten podskakiwał z brzękiem. Ująwszy poły swej okrywki, podniósł butelkę, z gracją wykonywając jakieś niesamowite pląsy.
— Niech żyje młodość i wódka! Hej, łyk jeden a drugi, zaraz jaśniej na świecie. Używajcie, w tem mądrość! Wiwat kompanja... — wypił do dna, odrzucił precz butelkę i kankanowa! dalej.
Widzowie zanosili się od śmiechu, klaskali w dłonie, krzyczeli.
Skończywszy taniec, przykucnął na ziemi, dysząc ze zmęczenia.
— Messieurs, panowie! Przed odej-