Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —

— Nie poredzi, Szymek w swojem prawie i lata też ma.
— Niezgorsze się tam zrobi piekiełko, niezgorsze — wyrzekła Jagustynka.
— Mało to i tak swarów, mało obrazy Boskiej! — westchnęła Hanka.
— Słyszeliście to już o wójcie? — zagadnęła Płoszkowa, niesąc pobok niej swój brzuch spaśny i tłustą, czerwoną gębę.
— Dyć tyle miałam z pochówkiem i tylachna cięgiem nowych turbacyj, że ani wiem, co się tam na wsi wyprawia.
— A to starszy mówił mojemu, jako w kasie brakuje dużo. Wójt już lata po ludziach i skamle o pożyczki, aby choć chyla tyla zebrać, bo leda dzień przyjedzie śledztwo...
— Jeszcze ociec mówili, co na tem skończyć się musi.
— Wynosił się, puszył, przewodził, a teraz zapłaci za swoje państwo!
— To mogą mu zabrać gospodarkę?
— A mogą, zaś kiejby nie chwaciło, to se resztę odsiedzi w kreminale — gadała Jagustynka — używał jucha, niechże teraz pokutuje.
— Dziwno mi też było, co nawet na pogrzebie się nie pokazał.
— Cóż mu ta Boryna, kiej on z wdową przyjacielstwo trzyma.
Przycichły, bo tuż przed niemi jawiła się Jaguś, prowadząca matkę; stara szła przygarbiona i z przewia-