Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 21 —

— Juści, jeszczem takiego nie widziała.
— He, prawda! Czysty holender, trzysta rubli kosztuje.
— Tylachna pieniędzy! — dziwowały się zdumione.
— Ani grosza mniej! Walek, puszczaj go... ostrożnie ino, bo krowa nietęga... Od jednego razu pokryje... Pewnie, że drogi, ale biorę tylko po rublu i dwadzieścia groszy postronkowego, żeby się Lipce dochowały porządnych krów. Młynarz się gniewa na mnie, ale już mi obmierzły te koty, jakie macie po jego stadniku. Trzymajże, gapo, krowę przy samym pysku, bo ci się wyrwie! — wrzasnął na chłopa. — No, to idźcie z Bogiem — zwrócił się do kobiet, widząc, że, przywstydzone, odwracały się ździebko na stronę. — A jutro eksporta do kościoła! — wołał jeszcze za niemi, biorąc się pomagać chłopu, że to krowy nie mógł utrzymać.
— Podziękujesz ty mi za cielę, będzie, jakiegoś jeszcze nie widział. Walek, a przeprowadź go, niech się przechłodzi, chociaż co tam takiemu smokowi znaczy jedna mucha! — przechwalał.
Kobiety zaś poszły do organisty, boć to i z nim też było trza się godzić zosobna o pogrzeb, ale, że organiścina przyjęła je kawą, przy której się nieco zagwarzyły, to było pod sam zachód, i już bydło spędzali z pastwisk, kiej powróciły do chałupy.
Przed gankiem stojał pan Jacek z Mateuszem i, pykając fajeczkę, godził go do rznięcia drzewa na Stachową chałupę.