Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 395 —

— Mówię, co wiem, i gdyby dziedzic znalazł lepszych kupców...
— To przeciek Lipce nie kupią, nikt groszem nie śmierdzi...
— Grzela tu jakoś kalkuluje, i zdaje mi się...
— Grzela! — przerwał gwałtownie — Grzela się pcha na pierwszego, a głupi naród bałamuci i do złego jeno prowadzi...
— Zobaczymy, jak to wyjdzie, zobaczymy! — mówił Rocho, uśmiechając się nieco, gdyż kowal jaże wyrywał se wąsy ze złości.
— Jacek z kancelarji! — zawołał, spostrzegając stójkę w opłotkach.
— Dla „Anny Maćwiejówny Boryna“ papier z kancelarji! — recytował Jacek, wyciągając jakąś kopertę z torby.
Hanka przybiegła i niespokojnie obracała papier, nie wiedząc, co z nim począć.
— Przeczytam — rzekł Rocho.
Kowal chciał mu zajrzeć przez ramię, ale Rocho zamknął prędko list i rzekł najspokojniej:
— Sąd was zawiadamia, Hanka, że możecie się z Antkiem widywać raz na tydzień.
Hanka, opatrzywszy stójkę, wróciła do izby, zaś Rocho dopiero po odejściu kowala poszedł za nią, wołając radośnie:
— Co innego stoi napisane w papierze, nie chciałem tylko powiedzieć przy kowalu! Sąd powiadamia, byście przywieźli pięćset rubli zastawu, albo poręczenie, to Antka zaraz wypuszczą... Co to wam?..