Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 396 —

Nie odrzekła, głos jej odebrało, stanęła jak wryta, rumieńce pokryły twarz, potem zbladła kiej ściana, oczy się przyćmiły łzami, rozwiedła ręce i z ciężkiem westchnieniem, jak długa rymnęła na twarz przed obrazami.
Rocho się wyniósł cichuśko, siedział na ganku i, czytając jeszcze ten papier, uśmiechał się zarówno rozradowany, zaś po jakimś czasie znowu zajrzał do izby.
Hanka klęczała na środku, modląc się całą duszą, że dziw się jej serce nie rozpękło z radości i z onego żaru dziękczynień; krótkie, rwane westchnienia i szepty gorące zdały się całą izbę wypełniać błyskami, biły kiej słupy serdecznego ognia pod stopy Częstochowskiej, żywą krwią spływały. Umierała prawie ze szczęścia, łzy ciekły strumieniami, a wraz z nimi ściekała pamięć wszyćkich bolów dawnych, pamięć krzywd wszelkich.
Podniesła się wreszcie i, ocierając łzy, powiedziała Rochowi:
— Jużem teraz gotowa na nowe, bo choćby przyszło najgorsze, to już takie złe nie będzie.
Aż się zdziwił, tak nagle się przemieniła: oczy się zaiskrzyły, krew zagrała na bladych policzkach, prostowała się, jakby jej z dziesięć lat ubyło.
— Uwińcie się ze sprzedażą, zróbcie, co potrzeba pieniędzy, i pojedziemy po Antka, choćby jutro albo we wtorek.
— Antek wraca! Antek wraca! — powtarzała bezwolnie.