Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/396

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 394 —

Zły go postawił na drodze i matkę skusił morgami, a teraz musi cierzpieć... musi... — ażeby cię robaki roztoczyły! —
Wybuchnęła, zaciskając mściwie pięście i, dojrzawszy przez szczytowe okno wasąg z chorym pod drzewami, pobiegła tam gwałtownie i, nachylając się nad nim, zasyczała nienawistnie:
— Abyś zdechł jak najprędzej, ty stary psie!..
Chory wytrzeszczył na nią oczy i cosik zamamrotał, ale już odleciała: ulżyło jej galancie, miała się już na kim odbijać za swoje krzywdy.
Kowal stał na ganku, gdy przechodziła zpowrotem, ale udawał, że jej nie spostrzega. Zagadał głośniej do Rocha:
— Mateusz rozpowiada, jako ich powiedziecie na Miemców...
— Prosili, to pójdę z nimi do sąsiadów — powiedział z naciskiem.
— Nowe dybki sobie szykują. Rozwydrzyły się chłopy na dziedzicu i myślą, że jak znowu pójdą hurmą, z kijami a krzykiem, to Miemcy się ulękną i Podlesia nie kupią.
Ledwie się hamował ze złości.
— A może się i wyrzekną kupna, kto wie?...
— A juści! gronta porozmierzali, wszystkie famjelje już się sprowadziły, studnie kopią, kamień na fundamenta zwożą...
— Wiem dobrze, że u rejenta jeszcze aktu nie podpisali.
— Mnie się przysięgali, jako już po wszystkiem