Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 393 —

a nawet wczoraj najmłodszy Gulbasiak śmignął za nią błotem i zakrzyczał:
— Wójtowa kochanica!
O! to jakby ją noże przeszyły i wstyd dziw nie zadusił!
Mój Boże, a bo to była winowata?... spoił ją przeciek, że o Bożym świecie nie wiedziała... mogła się to przeciwić?... a teraz wszyscy na nią, teraz cała wieś ucieka, kiej od zapowietrzonej, a nikto w obronie nie stanie.
Gdzież to teraz pójdzie? Drzwi przed nią pozawierają i jeszcze psami szczuć gotowi!... Nawet do matki nie ma iść po co: prawie ją wygnała, mimo próśb i płaczów... że gdyby nie Hanka, już by co złego sobie zrobiła... Juści, jedna Antkowa zaopiekowała się nią poczciwie, nie cofając ręki pomocnej i jeszcze broniąc przed ludźmi...
A bo i niewinowata, nie, wójt winien, że ją skusił i przyniewolił do grzechu, a już najbardziej winien wszystkiemu ten stary zbuk! Pomyślała naraz o mężu. — Całe życie mi zawiązał! Panną byłabym, to nie daliby mnie ukrzywdzić, nie... I cóżem to za nim użyła? Ni życia, ni świata!...
Rozmyślała gorączkowo, żałoście się w niej kajść zapodziały, a wstawał natomiast srogi gniew i tak ją rozprężał, jaże zaczęła biegać po izbie. — Pewnie, co wszystko złe przez niego... i z Antkiemby tego nie było... i wójtby się nie ważył... i... — skarżyła się. Żyłaby se spokojnie, jak przódzi, jak żyją wszyćkie...