Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 389 —

Zaś Balcerkowa gruchnęła na Mateusza:
— Psy na was spuszczę, próżniaki! Wrzątku naszykuję!
I wszystkie progiem zaległy przeciwko namowom, głuche na tłumaczenia i prośby, że ani sposobu było im trafić do rozumu; zawrzeszczały każdego, a niejedna już i płaczem lamentliwym buchała.
— Nie dam mojemu iść! Kapoty się uwieszę, i choćby mi kulasy obcięli, a nie puszczę!.. Dosyć my się już nabiedowały!..
— Ażeby was, głąby jedne, siarczyste pieruny rozniesły! — klął Mateusz. — To kiej sroki na deszcz, krzyczą i krzyczą. Dyć to ciele prędzej zrozumie ludzką mowę, niźli kobieta mądre słowo! — wyrzekał, głęboko zniechęcony.
— Daj spokój, Grzela, nie trafisz z niemi do rozumu: trzaby każdą sprać, abo żebych twoja była, to cię wtedy może posłucha — żalił się smutnie.
— Takie już są, że przez moc nie przerobisz: inszym trza sposobem z niemi; oto nie przeciwiać się, przytakiwać, a pomaluśku na swoją stronę pociągać.
Tłumaczył tak Grzela, nie odstępując sprawy, bo chociaż sam był jej zrazu przeciwny, ale skoro rozważył, że inaczej nie można, całą duszą się jej oddał.
Chłop był kwardy i nieustępliwy, a na co się jeno zawziął, dopiąć musiał, żeby tam nie wiem co przeszkadzało; to i teraz na nic nie zważał: zawierali mu drzwi przed nosem — oknami gadał; kobiety mu wygrażały — nie gniewał się, przyświarczał jeszcze, a kaj było potrza — basował, zaś niejedną o dzieci zagadywał