Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 251 —

wrzeszczał wniebogłosy mimo zabawiań starszych dzieci. Hanka, przyklęknąwszy przed kołyską, jęła go karmić.
— Józia, niech Pietrek narządzi deski, gnój będzie wywoził od Florki na te zagony kiele Paczesiowego żyta. Nim plucha przejdzie, parę fur wywiezie... co się ma wałęsać po próżnicy!
— Przy was to nikto z leniem się nie stowarzyszy.
— Bo i sama kulasów nie żałuję! — powstała, chowając piersi.
— Hale, adybym na śmierć zapomniała, przecie to od połednia świątko! Proboszcz procesję zapowiadał, odłożoną ze św. Marka na oktawę...
— Przecie to ino w krzyżowe dni bywają procesje!...
— Z ambony zapowiadał na dzisiaj, to musi, co i bez krzyżowych dni można chodzić do figur i święcić granice.
— Chłopaki będą brały dzisiaj na pokładankę po kopcach! — zaśmiała się Jóźka do wchodzącego Witka.
— Idą już, idą. Bieżyjcie z nimi, a zarządźcie, co potrza. Ja ostanę w chałupie, obrządzę i śniadanie zgotuję. Jóźka z Witkiem będą donosili ziemniaki na pole! — zarządzała Hanka, wyzierając na komornice, które pookręcane w płachty i zapaski, że ledwie im było oczy widać, z koszykami na ręku i motyczkami, schodziły się pod ścianę, otrzepując trepy o przyciesie.
Powiedła je zaraz Jagustynka przez przełaz, nad polną drogę, kaj tuż przy brogu leżały czarne, przesiąkłe wodą zagony.