Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —

— Witek, obacz-no, kto tam wszedł do chałupy! — zawołała naraz Hanka.
— Kowal poszli dopiero co!
Tknięta jakimś złem przeczuciem, pobiegła prosto na ojcowską stronę; chory leżał jak zwyczajnie nawznak, Jagna cosik szyła pod oknem, w izbie nie było więcej nikogo.
— A kajże się to Michał podział?..
— Muszą być gdziesik, szukają klucza od wozów, którego byli kiejś pożyczyli Maciejowi — objaśniała, nie podnosząc oczu.
Hanka zajrzała do sieni, nie było go; zajrzała na swoją stronę: jeno Bylica siedział z dziećmi przy kominie i wystrugiwał im wiatraczki; nawet w podwórzu szukała; nikaj ni znaku po nim, więc już prosto rzuciła się do komory, choć drzwi były przywarte.
Jakoż kowal stał tam przy beczce z rękoma po łokcie we zbożu i pilnie w niem grzebał.
— W jęczmieniu toby klucz chowali? co? — wyrzuciła zdyszana, ledwie zipiąc ze wzburzenia i stając groźnie naprzeciw.
— Patrzę, czy nie spleśniały, czy aby zda się do siewu... — jąkał zaskoczony niespodzianie.
— Nie wasza sprawa!.. Pocoście tu wleźli? — krzyknęła.
Wyjął niechętnie ręce i, ledwie hamując wściekłość, zamruczał:
— A wy pilnujecie me, kiej złodzieja...
— Nibyto nie wiem, pocóżeście tu przyszli, co? Hale, do cudzej komory właził będzie i penetrował po