Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 58 —

— Był to z tem i u was!
— Co dnia zachodzi, ale do Jagusi; ma z nią jakieś sprawy, to się schodzą i przed ludźmi uredzają w opłotkach.
Powiedziała ciszej, z naciskiem, wyglądając oknem, bo w sam raz Jagna schodziła z ganku, wystrojona sielnie, z książką w ręku i z palmami. Długo patrzała za nią.
— Spóźnita się, dzieuchy; ludzie już całą drogą walą.
— Nie przedzwaniali jeszcze.
Ale wraz i dzwony się ozwały hukliwie, nawołując w dom Pański, i bimbały wolno, długo rozgłośnie.
Że w jaki pacierz, a wszyscy poszli z chałupy do kościoła.
Hanka ostała sama, nastawiła obiad, przyogarnęła się nieco i. zabrawszy dzieci, siadła z niemi na ganku by je wyczesać i przeiskać, że to w tygodniu nie starczyło nigdy czasu.
Słońce podniesło się już dość wysoko i ludzie zewsząd zbierali się do kościoła, co trocha wysypując się z opłotków, że po drogach, niby te maki, czerwieniały się kobiece przyodziewy i brzmiały pogwary z krzykami dzieci, zabawiających się ciskaniem kamieni po wodzie i za ptakami; niekiedy wozy turkotały, pełne ludzi z drugiej wsi, to chłopy jakieś, snadź obce, przechodziły, pochwalając Boga, aż zwolna wszyscy przeszli i opustoszałe drogi pomilkły.
Hanka, wyiskawszy dzieci doczysta, zaprowadziła je na słomę przed doły, by się same zabawiały,