Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —

— A jak się ksiądz dowie, żeś mu wziął boćka
— A kto mu to powie?... A odbiorę mu, bo mój.
— A kaj go schowasz, by ci nie odebrali?
— Już ja taki schowek umyśliłem, że i strażniki nie zwąchają... A potem, kiej przepomną, sprowadzę go do chałupy i powiem, com se nowego znęcił i obłaskawił — rozpozna to kto, Józia? Ino me nie wydaj, to ci jakich ptaszków przyniosę, albo i młodego zajączka.
— Chłopak to jestem, bym się ptaszkami bawiła? Głupi, przebierz się zaraz, to razem pójdziemy do kościoła.
— Józia, dasz mi ponieść palmę? co?
— Zachciało mu się!.. dyć ino kobiety mogą nieść do poświęcania!
— Przed kościołem ci oddam, ino przez wieś..,
Prosił tak gorąco, aż przyobiecała, zwracając się prędko do wchodzącej właśnie Nastki Gołębianki, już wyszykowanej do kościoła i z palmami w ręku.
— Nie miałaś czego o Mateuszu? — zagadnęła Hanka po przywitaniu.
— Tyle jeno, co wójt wczoraj przywiózł: jako zdrowszy.
— Wójt akuratnie tyle wie co nic, albo i wy, myśli, czego nie było.
— To samo pono i dobrodziejowi mówił.
— A o Antku to i słowa rzec nie umiał.
— Pono Mateusz siedzi z drugimi, Antek zaś osobno.
— I... tak jeno szczeka, żeby się miał z czem do chałup zamawiać...