Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 264 —

ją wpół i wichrem zakręcił w miejscu, a muzykantom rzucił:
— Z mazurska chłopcy, a krzepko!
......Krzyknęli w instrumenty z całej mocy, aż w izbie się zakotłowało.
Boryna zaś ino mocniej Jagnę ujął, poły na rękę zarzucił, poprawił kapelusza, trzasnął obcasami i z miejsca jak wicher się potoczył!
Hej! tańcował też, tańcował! a okręcał w miejscu, a zawracał, a hołubce bił, aż wióry leciały z podłogi, a pokrzykiwał, a Jagusią miotał i zawijał, że się w jeden kłąb zwarli, i jak to pełne wrzeciono po izbie wili — że ino wicher szedł od nich i moc.
.......Muzyka rznęła siarczyście, zapamiętale, z mazowiecka...
Zbili się wszyscy we drzwiach, to po kątach, przycichli i ze zdumieniem poglądali, a on niezmordowanie hulał i coraz siarczyściej, już się niejedni wstrzymać nie mogli, bo same nogi niesły, więc ino do taktu przytupywali, a co gorętszy dziewczynę brał i puszczał się w tany, na nic już nie bacząc!
Jagusia, choć mocna była, ale rychło zmiękła i jęła mu przez ręce lecieć, wtedy dopiero przestał i odprowadził ją do komory.
— Kiedyś taki chwat, bratem mi jesteś i przy pierwszych chrzcinach w kumotry mnie proś! — wołał młynarz, biorąc go w ramiona.
Wnet się pobratali gorąco, bo muzyka zaraz zamilkła i zaczął się poczęstunek.