Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 265 —

Dominikowa, synowie, kowal, Jagustynka uwijali się raźno z pełnemi butelkami i kieliszkami w garściach, a do każdego zosobna przepijali. Józia i kumy roznosiły na przetakach chleb pokrajany i placki.
Wrzawa podnosiła się coraz większa, bo każden swoje głośno powiadał, a wszyscy chętnie się do kieliszków brali, by wesela rzetelnie zażyć.
Na ławach pod oknem przysiadł młynarz z Boryną, wójt, organista i co pierwsi gospodarze. Już tam niezgorsza butelka araku krążyła z rąk do rąk, a niejedną kolejką; jeszcze im i piwa donosili — gęsto przepijali, bo się już brać poczynali w ramiona i sielnie kumać!
I na izbie dosyć stało narodu, pozbijali się w kupy, jak komu i z kim było do upodoby, poredzali głośno i zabawiali się niezgorzej kieliszkami.
A w komorze, oświetlonej lampą, pożyczoną od organistów, zebrały się gospodynie z organiściną i młynarzową na czele, po skrzyniach, to ławach, przyrzuconych wełniakami, godnie się rozsiadły, miód przez zęby cedziły i słodki placek delikatnie palcami poskubywały, a zrzadka jeśli która rzuciła to słowo jakie: słuchały uważnie, co młynarzowa rozpowiadała o dzieciach swoich.
Nawet w sieniach była ciżba i jeszcze na drugą stronę się cisnęli, aż Ewka wyganiała, bo szykowali pilnie do wieczerzy, od której już po całym domu zapachy szły smakowite, że niejednemu w nozdrzach wierciło.