Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/098

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    — 88 —

    Łapa kręcił się i skamlał, to obcierał się o nogi jedzących, zazierał do misek, aż mu raz wraz ktoś rzucił kostkę jaką, z którą uciekał pod przyźbę, abo zasię, ucieszon obecnością gospodarzy i że wspominano jego imię, szczekał radośnie i gonił za wróblami, co się były wieszały po płotach, oczekując na okruszyny.
    A drogą często ktoś przechodził i pozdrawiał jedzących, że hurmem odpowiadali.
    — Pono ptaszki nosiłeś dobrodziejowi? — zagadnął Boryna.
    — Nosiłem, nosiłem! — Położył znagła łyżkę i jął opowiadać, jako go to ksiądz wezwał na pokoje, jako tam pięknie, że tyla księgów.
    — Kiedy to on wszystkie przeczyta? — ozwała się Józia.
    — Kiedy? A wieczorami! Chodzi se po pokojach, popija arbatę i cięgiem czyta.
    — Musi być... nabożne wszyćkie — wtrącił Kuba.
    — Przeciech nie lementarze.
    — A gazety to co dnia stójka przynosi — dorzuciła Hanka.
    — Bo w gazetach piszą, co się dzieje we świecie... — ozwał się Antek.
    — I kowal z młynarzem trzymają gazetę.
    — I... to i taka kowalowa gazeta! — rzekł urągliwie Boryna.
    — Takutka sama kiej księża — powiedział ostro Antek.
    — Czytałeś? wiesz?
    — Czytałem i wiem, a bo raz!