Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/026

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    — 16 —

    lnowe kwiatki... a mocna, że i niejeden chłop jej nie uradzi...
    — A bo to co robi, ino żre, a wysypia się, to nie ma urodna być...
    Milczały długą chwilę, bo trzeba było kartofle wysypywać na kupę.
    A potem już zrzadka pogadywały to o tem, to o owem, aż i zamilkły, bo któraś dojrzała, że od wsi rżyskiem, bieży Józka Borynianka.
    Jakoż i ta nadbiegła zziajana i już zdaleka krzyczała:
    — Hanka, a chodźcie ino do chałupy, bo krowie się cosik stało.
    — Jezus Marja, a której?..
    — A to ci graniastej... a to ci... tchu złapać nie mogę...
    — Loboga, aże mnie zatknęło, myślałam, że mojej... — zawołała z ulgą Anna.
    — Witek ją co dopiero przygnał, bo gajowy ich wypędził z zagajów. Krowa się zlachała, bo taka śpaśna... i zaraz przed oborą upadła... i ani pić nie pije, ani żreć nie żre, ino się tarza a ryczy, że loboga!
    — Ojca to niema?
    — Ni, tatulo jeszcze nie przyjechali. O Jezus, mój Jezus, taka krowa, co naraz dobrze i garniec mleka dawała. A chodźcież rychło.
    — Duchem ci lecę, w to oczymgnienie.
    Jakoż i wyjęła dziecko z płachty, nadziała mu czapeczkę z kutasikami, okręciła zapaską i poszła żywo, a taka była strwożona wieścią, że nawet nie opu-