Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/025

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    — 15 —

    — I patrzy ino kogoby puścić pod pierzynę, któren aby mocny! — dorzuciła znowu ze złym uśmiechem Jagustynka.
    — Józek Banachów posyłał z wódką — nie chciała.
    — Cie... dziedziczka zapowietrzona.
    — A stara ino w kościele siaduje, a na książce się modli, a na odpusty chodzi!
    — Prawda, ale czarownica to też jest; a Wawrzonowym krowom, to chto mleko odebrał, co? A jak na Jadamowego chłopaka, co jej śliwki w sadku obrywał, jakieś złe słowo powiedziała, to mu się zaraz taki kołtun zbił i tak go pokręciło, Jezus!
    — I ma tu błogosławieństwo Boże być nad narodem, kiej takie we wsi siedzą...
    — A drzewiej, kiej jeszcze krowy pasałam tatusiowe, to baczę, że takie ze wsi wyganiali — dodała znowu Jagustynka.
    — Tym się krzywda nie stanie, bo ma ją kto strzec... — i, zniżając głos do szeptu, a patrząc zukosa na Annę, co kopała na przedzie pierwszą z kraja redlinę, szeptała Jagustynka sąsiadkom:
    — A pono pierwszy do obrony, to ano chłop Hanki... cieka się on za Jagną kiej ten pies...
    — Laboga... moiściewy... cudeńka prawicie... Hale! toby już grzech i obraza boska była... — szeptały do siebie, kopiąc i nie podnosząc głów.
    A bo to on jeden... a to jak za suką, tak chłopaki za nią ganiają.
    — A bo też urodę ma, to ma; wypasiona kiej jałowica, biała na gembie, a ślepie to ma rychtyk jak te