Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/024

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    — 14 —

    niecoś — zaraz ją będą miłowały, każą spać w łóżku, pod pierzyną, robić nie dadzą, coby se wypoczena... A wujna, a ciotka jej mówią, póki tego ostatniego szelążka od niej nie wyciągną... A jesienią to już la niej miejsca niema w sieni, ani we chliwie. Ścierwy, psie krewniaki i zapowietrzone — wybuchała Jagustynka, i taki gniew ją przejął, że stara jej twarz posiniała.
    — Biednemu to zawsze, na ten przykład, wiatr w oczy — dorzucił jeden z komorników, stary, wynędzniały chłop z krzywą gębą.
    — Kopta no, ludzie, kopta — popędzała Anna nierada tokowi rozmowy.
    Jagustynka, że to długo nie mogła bez gadania, to spojrzała na stojącego i rzekła:
    — Te Paczesie, to stare chłopy, że jaże im już kłaki na łbach puszczają...
    — Ale, kawalery zawdy — rzekła insza kobieta.
    — A tyle dziewuch się starzeje, albo i służby szukać idzie...
    — Przeciech, a one mają cały półwłóczek i jeszcze łączkę za młynem.
    — Juści, abo to im matka da się żenić... abo to im popuści...
    — A ktoby krowy doił, ktoby opierał, ktoby kole gospodarstwa abo i śwyń chodził...
    — Obrządzają se matula i Jagusię — bo jakże, Jagna kiej pani jaka, kiej i druga dziedziczka, ino się stroi... a myje, a w lusterku przegląda, a warkocze zaplata.