Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 257 —

i tymi, którzy czuwali. Zaczęli radzić, czy się mają zamknąć w domu, czy wyjść w pole, bo domy były tak gwałtownie poruszane ciągłem trzęsieniem ziemi, że się zdawały zrywać z posad swoich. Wybrano wyjście; przywiązywali sobie poduszki wkoło głowy, jako ochronę od padających kamieni. Panowała najczarniejsza noc, oświecona tylko pożarami i ogniem wszelkiego rodzaju. Szli ku morzu, ale wkrótce płomienie i zapach siarki wszystkich rozpędził. Stryj mój został pochwycony nagle wirem i natychmiast padł trupem“.
List XX.
„Była pierwsza godzina w dzień (23 sierpnia 79 r.), a jednak mimo to zaledwie słaby świt nas otaczał. Mury dokoła nas tak się trzęsły gwałtownie, że było niebezpiecznem pozostać pomiędzy niemi.
„Opuściliśmy miasto: lud wylękły szedł za nami tłumami, tłocząc się i uciekając. Wozy, któreśmy wzięli ze sobą, co chwila były tak rzucane gwałtownie, że nie można ich było utrzymać. Morze zdawało się przewracać i cofać, odpędzane od brzegów ruszaniem się ziemi.
„Brzeg coraz szerzej występował i okryty był rozmaitemi rybami, osiadłemi na piasku. Z drugiej strony, obłok czarny i straszny, porozdzierany ogniami, które wężykowato do góry parły, otworzył się i z niego wytrysnęły długie strugi, podobne do ogromnych błyskawic. Prawie natychmiast obłok ten upadł na ziemię i pokrył morze, zasłaniając wyspę Capreę przed oczyma. Popioły i kamienie zaczęły nas obsypywać. Odwracam się i spostrzegam gęsty dym, który goni