Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 256 —

porozbijane mury zrastać, okrywać tynkami, kolumny się prostują, świątynia Jowisza na Forum, bazylika, termy, amfiteatr, domy, sklepy, place, chodniki — wszystko to przyobleka się w formy i w barwy. Kapitele się złocą, kolumnady bielą, posągi odcinają się jaskrawo od białych ścian swoją naturalną polichromją. Czerwone dachy rysują się na błękicie, w ulicach pełno ludzi i wozów, których ślady, wybite w tufie bruku, mam teraz pod nogami. Gwar się rozlega, w szynkach, których jest po kilka na każdej ulicy, w sklepach z oliwą, w warsztatach kowali i innych rzemieślników, na Forum, przed bazyliką, w cieniu kolumnad — pełno ludzi, pełno życia; pełno rozmaitości tego życia, swobodnie tętniącego pod niebem błękitnem, w powietrzu ciepłem, wśród piękna budynków i posągów, stojących na placach. Zatoka skrzy się złotem słońca i szemrze. Wezuwjusz w chmurach dymów białawych stoi cicho, a góry stoją w popielato-fioletowej mgle. Życie płynie szczęśliwie i prosto.
Aż nagle!..
Plinjusz młodszy w listach do Tacyta (XVI—XX) tak opowiada. Przytaczam tylko wyjątki:
„...Tymczasem na Wezuwjuszu widać było szerokie płomienie i ogromny pożar, którego jasność pokryły nagłe ciemności, jakie ogarnęły ziemię dookoła. Dla uspokojenia tych, którzy mu towarzyszyli, stryj mój (Plinjusz starszy) położył się i zasnął w istocie. Dziedziniec, przez który się wchodziło do jego mieszkania, zaczynał się napełniać popiołem i kamieniami. Budzą go więc, wychodzi i łączy się z Pomponjanem