Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chociażby tylko obłęd! Boję się tych ciemnych potęg! A może piekło nie jest tylko produktem zabobonów i strachu? Mnie się zdaje, że poza kręgiem naszej świadomości rozciąga się straszliwa przepaść, w której kłębią się jakieś przerażające potwory, jakieś tajemnicze byty i larwy zgoła niepojęte! A kto, raz uwiedziony ciekawością, zajrzy na to dno, musi być zgubiony! Ja głęboko wierzę w Boga, kocham słońce i jasny dzień, kocham życie i bardzo się lękam wszystkiego, co nie jest z tego świata!
— I ma pani słuszność! — potwierdził, nie pragnąc dalszych dociekań.
— Moi drodzy, ale to bardzo późno! — zauważył Henryk.
— Druga godzina! Przepraszam i w tej chwili uciekam!
— Więc już nie będziemy oczekiwali pana nadaremnie?
— Z pewnością! A doktora przywiozę po południu! — zawołał z progu.
Przystanął przed hotelem, rozglądając się po pustej i zadeszczonej ulicy, gdy jakiś powóz zajechał i z brzękiem opadła szyba.
— Proszę prędzej, zimno! — Głos wydał mu się bardzo znajomy.
— Pani tutaj! — krzyknął naraz, dojrzawszy sylwetkę Daisy.
— Czekałam na pana!