Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obiecał bez wahania, gdyż w tej chwili pragnął tego całą mocą.
— Betsy mówiła dzisiaj, że oni rezygnują zupełnie z wyjazdu na kontynent! Tłumaczyła zmianę projektów chorobą ojca, ale tam coś u nich się stało! Jest codzień smutniejsza! Bardzo mi jej żal.
— Ma ciężkie życie! Ciotki są wprost nie do zniesienia.
— Trapi się teraz stanem brata. Domyślam się z jej niedomówień, iż obawiają się, aby nie zwarjował. Czy to możliwe? Pan go dobrze zna...
— Trudno przewidywać, ale zajmuje się zagadnieniami, które dosyć często wiodą na drogi szaleństwa...
— Betsy wspomniała, że i pan bywa na spirytystycznych seansach.
— Zaciekawia mnie ta forma obłędu! Byłem na paru posiedzeniach i widziałem nadzwyczajne objawy, na które mój rozum i moja wiedza zgodzić się nie mogą, lecz mimo to, są one faktem i prawdą. Nie zaciekam się zresztą w badaniach, a te fantastyczne zjawy gromadzę jako materjał, który może mi się kiedyś przydać.
— Jabym się bała seansów i tych cudów, jakie się tam stają, jestem przekonana, że w głębi tych spraw nieczystych tai się szatan i kusi duszę człowieczą cudownościami, hipnotyzuje obietnicą przekroczenia Niezbadanego i ciągnie w przepaść...
— Co pani przez to rozumie?