Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Być może! A jednak coś tajemniczego zaciężyło nad nami... czuję jej zły wpływ... Ale skąd nadchodzi nieszczęście? Komu przeszkadzają nasze ciche egzystencje? To mnie strasznie męczy.
— Jeśli tak jest, jak pani myśli, to musi pozostać nieodgadnionem...
— Przedewszystkiem musi być przezwyciężona ta zła i nikczemna moc.
— Sprowadzę jutro doktora, zajmującego się hipnotyzmem.
— Najlepiej by Wandzi zrobił powrót do domu — wtrącił nieśmiało Henryk.
— I ja czuję się tutaj znacznie gorzej. Nie służy nam Londyn...
— Doktór radził wyjazd na południe. Pisała mi wczoraj znajoma z Sorrento, że tam już zupełna wiosna i ciepło. Co pan sądzi o tem?
Zenon zupełnie mimowoli powtórzył słowa Daisy, niedawno zasłyszane.
— „I tak mi zapachniały pomarańczowe gaje, i zalśniły morza błękitne“.
Ada zdziwiła się obcym i tęsknym akcentem jego głosu.
— Przypomniał mi się jakiś dawny wiersz! — powiedział śpiesznie, widząc jej skupione w podejrzliwości oczy, a przerzucając się w inny ton, zaczął ich gorąco namawiać do wyjazdu na południe.
— Ale i pan pojedzie z nami! — przyparła go do muru.