Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słowa twoje mnie budzą, zmartwychwstaję w tobie...
— Bom jest tobą, jak kwiatem jest jego aromat!
— Musiałem cię już dawniej kochać, dawniej i zawsze...
— Bo zawsze byłam przy tobie i zawsze byłam twoją duszą...
— Wiem... przed czasami... przed istnieniem... musiałem być słońcem i zgasłem, utonąłem w bezmiarach twojej źrenicy świętej.
— Pójdziesz ze mną? — wsparła oczy swoje na jego oczach nieruchomych.
— Choćby w śmierć! Kochasz mnie? — zamierał z nadludzkich wzruszeń.
Ale Daisy porwała się z miejsca, bo pantera podniosła się nagle i, wsparłszy się łapami o basen fontanny, zaczęła ponuro wyć... a jemu się wydało, że z poza strug wody wychylała się smutna i groźna twarz Bafometa, rozbłysła krwawemi oczami...
— Idę w wieczny sen o tobie! — majaczył, padając na ławkę.