Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Do wykradzionego od życia szczęścia wiodła!... — szepnęła.
— Nie mogę się przebudzić! — ozwał się, ściskając sobie głowę.
— Zginiemy na kilka tygodni, ale potem pamięć tego czasu musi w nas umrzeć... Będziemy dla siebie tak obcy i dalecy, jak dotychczas.
— Jakże pamięć szczęścia może w nas umrzeć!
— Chcesz?... — zapytała znowu, zaglądając mu zbliska w twarz.
Pochwycił jej ręce i przycisnął do ust.
— Mów do mnie, obudź mnie, niech uwierzę, iż to nie sen, błagam cię... — szeptał nieprzytomnie i gorączkowo.
Wpatrzyła się w niego rozgorzałemi, jak płomienne otchłanie, oczyma, stała się, jak kwiat cudny, rozkwitły nagle przepychem barw, i dyszący upajającemi aromatami, usta jej drgały, aż, nachylając je prawie do jego ust, szepnęła:
— Tylko sen możemy śnić razem; życia nam nie wolno.
— I kiedy się ma to stać? — pytał z lękiem, że wnet się rozwieje wszystko.
— Może dzisiaj jeszcze... może jutro... Nie wiem, ale kiedy nadejdzie ta chwila, zjawię się przed tobą, i ty...
— A ja pójdę za tobą! O Daisy! O Daisy! ja śnię rzeczy nieopowiedziane...
— Będziemy śnili o sobie... prześnimy nasze dawne istnienia i awatary.