— A potem już chyba śmierć! — myślał po długiem milczeniu, podnosząc rozgorzałe oczy. Daisy już nie było, tylko Bagh, czołgając się po wrębie basenu, skomlała tęskliwie, a rozmotany pióropusz fontanny dzwonił trwożliwym, rozełkanym szmerem; chwiały się liście palm, i zielonych gąszczów przebłyskiwały jakieś kwiaty, podobne oczom zaczajonym tak niemo a drapieżnie, że zatrząsł się i śpiesznie wyszedł z oranżerji.
Ale głos Daisy wciąż w nim śpiewał; wciąż słyszał jej słowa, spadające mu na duszę rosą wonną i palącą; wciąż widział jej oczy, przenikały go, niby ostrza, dręczące bolesną rozkoszą... Przepalał go straszliwy żar ekstazy, miotał nim wicher szczęsnego szaleństwa, unosił w nieba i rzucał w odmęty niepojętej zgrozy, na jakieś głuche, umarłe dna wyczerpania. A wśród tego chaosu i strzępów myśli wiło się przez niego tylko to jedno mocne i świadome uczucie, że musi być posłusznym jej woli, musi, i że ta konieczność ofiary z siebie i zatracenia się ma niewypowiedzianą słodycz zamierania.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VII.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/f/f8/W%C5%82adys%C5%82aw_St._Reymont_-_Wampir.djvu/page189-1024px-W%C5%82adys%C5%82aw_St._Reymont_-_Wampir.djvu.jpg)