Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płachta cieniów i naga, wysoka postać podnosiła się wolno... Zadrżał do głębi, dałby w tej chwili całe życie za możność dojrzenia jej twarzy... widział tylko, jak przez gęstą mgłę, wysmukłe nagie ciało, owiane płaszczem rdzawych woddali włosów, stojące między kolanami Bafometa!
Głos mocny śpiżowym dźwiękiem rozległ się donośnie.
— Czego chcesz?
— Umrzeć dla niego! — odpowiedział śmiało drugi.
— Chcesz poślubić śmierć?
— Poślubiłam zemstę i tajemnicę.
— „Przeklinasz A?“
— „Przeklinam!“
— „Przeklinasz O?“
— „Przeklinam!“
— „Przeklinasz M?“
— „Przeklinam!“ — padały dźwięczne, nieustraszone słowa odpowiedzi.
Nie rozumiał już dalszej litanji przysiąg straszliwych i zaklęć, mrożących krew, bo zasłuchał się całą duszą w oddźwiękach przysięgającego głosu, czuł po dreszczu, jaki w nim budził, że już go gdzieś słyszał... łowił go więc w siebie, jak motyla, nie zwracając uwagi na przerażający rytuał, ciągnący się bez przerwy, aż wkońcu zrozumiał jasno, że to była Daisy, że to ją poświęcono Bafometowi w tych tajemniczych obrzędach, ale nie zdziwił się