Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niała w biegu błyskawica, a czarne mary stały wciąż pod nim, w kręgi świateł z głębin cieniów rwała się wolno uroczysta, przejmująca psalmodja.
— „Który zbawisz wyklętą“.
— „Jedyny“ — odpowiadały konające echa.
— „Który utulasz pobite przemocą“.
— „Zemsto nieśmiertelna“.
— „Któryś rówien potęgą“.
— „Cieniu bolesny“.
— „Światłości, mściwie zepchnięta w otchłanie“.
— „Mocy spętana!“
— „Mocy litosna!“
— „Mocy święta!“
Zrozumiał naraz tę dziwną litanję, pamiętał ją, to była ta sama melodja, jaką usłyszał wtedy na seansie, to były te same słowa, których nie mógł sobie przypomnieć dotychczas... gdzie on je słyszał i kiedy?
Śpiewy się rozwiały, w stłoczonych i mętnych ciemnościach zaczynało się coś dziać... nie mógł rozróżnić chwiejnych zarysów... mgliste, białawe cienie wiodły się korowodem... opływały posąg... snuły się drgające światła... a jakiś cień nachylił się nad marami... wyraźnie rozróżniał stąpanie niewidzialnych nóg po ostrym żwirze... szepty jakieś... syczenie płomieni... ruchy niedojrzane!...
Naraz rozległ się przeciągły, żałosny ryk.
— To Bagh! Bagh! — szepnął, spostrzegając zarys pantery, rzucającej się na mary... opadła z nich