Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —

wyłamania się zupełnego z pod jarzma. Och, to dziecię było mu teraz, w chwili przypomnienia krzywd, jakie pośrednio przez nie doznał, prawie nienawistnem. Odebrało mu kochankę i zmusiło do wyjazdu. Cóż miał tutaj robić, skoro nie wolno mu było jej widywać? Musiał ulec jej prośbom i postanowieniom. Wyjechał, bo jej spokój był mu droższy nad własne szczęście.
Siedział w tym szynku tak długo, że już byli na cmentarzu, gdy się z nimi połączył. Kiedy opuszczali trumnę, nie zadrżał nawet, nie zapłakał; był jak kamienny wobec łez i krzyków boleści, które się rozlegały nad grobem; dopiero gdy się schylił, aby rzucić garść ziemi, cofnął się przerażony, zobaczył przez wieko twarz umarłej, z tym samym gorzkim wyrazem ust. Nie słyszał mowy księdza, ni głuchego dudnienia ziemi sypanej, nic nie widział, tylko tę głowę bladą, sinawą, w jakimś fioletowym nimbie unoszącą się w przestrzeni... Płynęła w tej perłowej, mglistej toni i kołysała się z tumanami mgieł. Przecierał oczy, gryzł ręce, ale to widziadło halucynacji wciąż miał w mózgu.
Gdy się już wszystko skończyło, „zamglony filozofją“ przystąpił do niego:
— Jedź do mnie, Antoś.
Drgnął, zobaczywszy przyjaciela, i uścisnął mu ręce. Kuroński, mąż zmarłej, także przyszedł zabrać go z sobą. Antoni chwilę stał bez słowa, zapatrzony, i nagle, snadź oświecony jakiemś nagłem postanowieniem czy myślą, rzekł: