Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 21 —

nione kirem okna roztaczały mrok jakby otchłani, setki płonących świec, śpiewy, uroczysty, przejmujący zimnem głos organów, surowość gotyckiej architektury kościoła, sztywność osób roztaczały okropny nastrój. Uciekł z kościoła odetchnąć trochę. Jakiś zwykły szynk stał niedaleko; schronił się tam, aby przeczytać list, który go palił poprostu. Postawili mu wódki — pił tyle, aż czuł znowu względną równowagę, a później czytał:
„Żegnam cię. Wiem, że cię już nigdy nie zobaczę, że ten dzień, który się teraz roztacza, jest ostatnim dla mnie, i że ta noc, w którą zapadnę, jest wieczną. Umieram. Brak mi sił do szczęścia i do znoszenia niedoli. Dosyć już kłamstw, dosyć męczarni, dosyć życia... Tak strasznie łaknę spokoju, tak pożądam odpoczynku i ciszy, że umieram. Kocham cię, jak zawsze, ale czuję, że już nawet z tobą nie byłabym szczęśliwą. Nie mogę kłamać dalej, nie chcę, bo jestem sobie samej wstrętną. Za jaką bądź cenę chcę zapomnienia o życiu. Byłam silną, ale nie na taki ból, nie na taką mękę. Kocham cię, jedyny człowieku, jakiego spotkałam. Pamiętaj o dziecku... Nie mogłam Boga przebłagać dwuletniem cierpieniem, bo nie potrafiłam przestać cię kochać. A jeśli to nasza wina, że zmarnowaliśmy własne szczęście!... a jeśli pomimo świata wolno nam było się kochać i być szczęśliwymi? Dlaczego ja nie mogłam iść za tobą? Dlaczego nie mogę żyć bez ciebie? Pamiętaj o mnie... Zabierz dziecko do siebie. Boję się tej nocy, boję... Kocham was