Przejdź do zawartości

Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —

— Spotkamy się jeszcze w tym samym lesie, gdzieś tu, pomiędzy temi olbrzymami — powiedziała mu w cichy dzień wrześniowy — i spotkali się, spotkali... Dotrzymała przyrzeczenia.

...et secundum...

— śpiewali. Las szumiał poważnie, omszone dęby zginały się w powolnym, automatycznym ruchu, jak starce, żółte brzozy trzepotały listkami, i potężny, rozległy rytm lasu łączył się ze śpiewem i wzniosłym hymnem, bił o pnie wysmukłe, uderzał w las, niby w strunę napiętą, rozbrzmiewał w mrocznych głębiach echami, aż się wszystko zaczynało chwiać, i ptaki zrywały się z gałęzi przestraszone — wszyscy kładli serca w te głosy, zdawali się odrywać od ziemi i rozpływać w tej szarości dnia i smętku, tylko ta cicha triumfatorka leżała spokojna i obojętna — płynęła w wieczność i ciszę, przerywaną falą nieznanego przypływu. Antoniego zaczęły przejmować te głosy żałością bezbrzeżną, bo świadomą. Cała marna, głupia farsa życia ukazywała mu się w prawdziwem świetle.
— Co za nędza! co za nędza! — powtarzał i duszę mu przeorywał smutek wszechświata, wszechświata konającego; ludzkości żywot bez jutra i bez celu. Miljardy istnień, oceany szamotań, wysiłków, boleści, tętna życia powszechnego czuł skupione w sobie, roztapiał się w tym bólu świata, że prawie nie spostrzegł, gdy stanęli na miejscu. Trumnę wstawiono do kościoła, ubranego świerkami, zaciem-