Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 102 —

chetności. Nie mogę się nawet domyślić, patrząc na nich, czy tam w tych piersiach płonie święty ogień sztuki. Nie rozumiem, jak można być pijakiem, szydercą, cynikiem, a jednocześnie artystą. Nie rozumiem.
— O szewcze Apellesa! Wiele jeszcze nie rozumiesz — wiele, wiele musisz pozbyć się z tego, co czujesz. Wiele razy grać na chłodno, wiele nocy pić na czyje conto, nim zostaniesz aktorem.
— Wolałbym wcale nie być na scenie, niż czuć i myśleć inaczej.
— To odejdź w pokoju, mój synu! — odejdź. Mama i tata zabiją tłustego cielca na przyjęcie syna marnotrawnego.
— Panowie szydzicie, a przecież tu idzie o coś większego od nas — o sztukę.
— To ci farsiarz! ha! ha!
— Pozwólcie panowie i nie gniewajcie się na mnie zato, co powiem, ale sztuka nie jest celem dla was, nie kochacie jej. Myśli wasze zajęte czem innem, serca zastygłe, nie odczuwają nawet, co to jest sztuka?
— A wiesz ty, młodzieńcze, co to jest codziennie obiad, całe buty, mieszkanie zapłacone, łach jakiś swój własny na grzbiet, kieliszek sznapsa, za własną dziesiątkę kupiony? Ty nie wiesz jeszcze, dopóki ci starczy zapasów, przywiezionych z domu, ale my o tem dawno zapomnieliśmy — o, dawno! Odejdź, a jeżeli zostaniesz pomiędzy nami, to za rok — pomówimy o tem, co to jest sztuka. Dixi.