Strona:Władysław Orkan - Nad urwiskiem.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



II.

Nazajutrz rano, w dzień św. Szczepana, szła Wikta od Jantkowej chałupy ścieżyną nad potok, gdzie schodziły się drogi z za działku i od wysokich Groni. Widziała przed sobą sznur ludzi, ginących za działem — za sobą nikogo.
Przyspieszyła kroku, by się na sumę nie spóźnić. Wykrochmalone spódnice suściały po śniegu, nie miała nawet czasu zagiąć do góry, by się nie obstrzępiły... Co ją tam spódnice, co ją cały świat obchodzi!... Ona tylko wie o tem, że musi Jędrka ściągnąć...
Dlatego przezierała się dziś pięć razy w zwierciedle, zanim wyszła z chałupy, próbowała siły swoich ślepek, a w kościele spróbuje na nim... «Stanie se przy bocznym ontarzu, naprzeciw chóru, ka on stawa, i tak go bedzie świdrować oczami, że nie ustoi, ino poleci za nią, ka bedzie chcieć... Abo nie! I dawniej przecie świdrowała, a zwłóczył i zwłóczył... Zrobi tak. Stanie se naprzeciw i spojrzy tak smutno, jak Matka Boska Bolesna z ontarza... Wtedy mu się su-