Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstały nowe kształty, w które przedzierzgnęły się dawne postaci. Ludzi widać tylko połowy, wyglądają jak beznożne kadłuby z głowami, rękami — brnące po równej białej powierzchni. Zginęły drogi, rowy, ścieżki, pyrcie. Ludzie chodzą kanałami. Od głównego gościńca odchodzą wąziuchne koryta do każdego gazdowstwa. Na strzechach leżą grube poduchy śniegu, zwieszające się od okapu; miejscami osunięte tak, że u góry od kalenicy widać czarne gonty, a o tyleż od dołu wiszące niżej — strzechy. Strony dachów od wiatru zaledwie ośnieżone, przeglądają czarnemi deskami; strony w cieniu wietrznym przeładowane, potwornie grube, przy kalenicy z nabrzmieniem jak wał, jak suta grzywa. Przebogata fantazya szczytów: niektóre trójkąciki dachów wyglądają jak cząsteczka twarzy kobiecej, jej oko, nos, lub kawał lica otulony niepokalaną, białą barankową szubą. Na bokach niektórych szczytów zwieszają się sute, ciężkie firanki, lub jak nioby nad czołem, według dawnej mody uczesane. Koio kominów — ramy głębokie, fanta-