Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a nad nimi piramida Hawrania, cała płonąca ogniem, zarówno jak wszystkie najwyższe turnie. Nieznacznie dolina zapada w wieczorną niebieszcz — już tylko czuby gór goreją w ogniu złocistym. W siedemnaście minut po zniknięciu słońca w dolinie, gaśnie dopiero blask jego na płasience koło krzyża Chałubińskiego na Gubałówce, a w parę minut zamracza się golaźnia rąbaniska nad Hotelnicą. Na najwyższych turniach gaśnie jeden szczyt po drugim, i w pół godziny zagrąża się w mrok wieczoru grupa Hawrania, tylko jeszcze złoci się centka na Żółtej Turni i na czubie za Krokwią, na Kasprowej może, lecz i te gasną w kilka minut, i tylko kwadrans cały za Żółtą Turnią szczyt jeden świeci. Nakoniec i ten gaśnie, tylko góry całe pałają różowym blaskiem; na zachodzie zapala się łuna żółta, prawie pomarańczowa, wielka i natężona, a na wschodzie wzbija się wyszarpany, wyblakły miesiąc, niewyraźny, jak kawał lodu tającego w wodzie.
We wsi pełno życia: z jednej strony dolatuje miarowe czachanie sieczkarni, z drugiej warczenie młynka wiejącego