Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale to — dziwaś-ka. A inne, choć z wirchu zdrowe, śródzi zgnite. My ta nasadzili jaworków, brzostów, smreków — poźryjcie, panie — to im się olszynę uchylá, coby rosły“. A na to wyszła gaździna z dziewczynką, śmiałą i rozgarniętą, choć trzyletnią. Pasemka włosków jak lnu, nikłe i powiewne ponad czółkiem, a warkoczyki, jak mysie ogonki, związane nad karczkiem. Nóżki, obute w kierbeczki, lgną w rozmazanej glinie przed chałupą. — „A ty co masz?“ — pytam, widząc, że ma małą laleczkę porcelanową, podarunek letnich gości. — „A to lalusia taká, widzicie; óna mnie telo, co wám wás chłopák; tak, wej, tak“. — Głucho rozlega się w jarze łoskot siekiery; gaździna młoda i wygadana — opowiada o prawowaniu się o drogę z sąsiadem, o mostku, co zrobią, ale go zaprą, bo inni nie chcieli należeć do składki — i zwłóczy chrust olszowy na kupy.
Słońce minęło szczerbę w Giewoncie, przeszło ponad wypuszczoną, gładką, lśniącą od śreni głowicę Czerwonego Wirchu. Lecz z owej mgły, co przenocowała w Poroninie, odłączają się smugi, wloką się nad