Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 57 —

a Porwisz cofnął się, choć niechętnie.
Fogelwander pozostał sam na sam z Trokimem. Korzystając z przestrogi wachmistrza, prawą rękę położył na rękojeści szpady.
Kampańczyk Trokim patrzał wzrokiem niespokojnym i zatrwożonym na oficera.
— Ty jesteś Trokim, kampańczyk?
Więzień chwilkę milczał z głową spuszczoną. Nagle padł na kolana całując stopy oficera, począł wołać błagającym tonom:
— Złoty panie! jasny rotmistrzu! miłosierna duszo! Pomiłui, pożałuj!
Fogelwandel odskoczył w tył.
Trokim poczołgał się za nim na kolanach i wznosząc do niego ręce, jak w modlitwie, wołał dalej z rozpaczliwym niepokojem:
— Pomiłuj! pożałuj, jasny rotmistrzu! Zlituj się — a Przeczysta Panna nie zapomni ci tego i wszyscy Święci Ławry Peczerskiej! Nie trać duszy chrześciańskiej, nie dawaj jej na pastwę niewiernemu!....
— Czegoż ty krzyczysz? czego chcesz