Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
195

niemu wyciągnął, a Zapatan w tejże chwili wtył odskoczył z widocznem przerażeniem na twarzy, i prawą rękę szybko na rękojeść szpady położył, jakoby jej dobyć i bronić się zamierzał...
Myślałem, że przyjdzie do jakiej awantury, i prędko ku owym trzem poszedłem, nim wszakże przez tłum się przecisnąć mogłem, ujrzałem, jak dwaj maskowani ludzie Zapatana pod ramiona wziąwszy, ku wyjściu go wiedli. On szedł ze spuszczonemi oczyma, z mocno zaciśniętemu usty, i jakby z desperacką rezygnacją na twarzy. Choć zgiełk i ścisk w sali był wielki, owi dwaj nieznajomi z dziwną łatwością rum sobie czynili, bo im się wszyscy ustępywali, ze zdziwieniem na nich patrząc. Tak mi zniknęli u wyjścia. Kontent byłem, żem się ich z sali pozbył, a szpady im odbierać lub aresztować nie potrzebował. Stanąłem sobie koło okna, z którego można było widzieć owe domostwo, w którem zakwaterował się Zapatan, i spojrzałem na dwór. Noc była ciemna, a z oświetlonej sali trudno było coś ujrzeć, zdało mi się jednak, jakbym na wzgórzu między staremi drzewami, co tam rosły, widział trzy ciemne postacie, dążące szybko ku opuszczonemu domostwu.
Zdjęty ciekawością, przyłożyłem twarz do okna, i patrzyć bystro począłem, ale ledwie dostrzec mogłem kwatery Zapatana, której okna nie były oświetlone. Nagle jednak, w jednej chwili, cały dom błysnął światłem jaskrawem i silnem, tak jakby wewnątrz domostwa wielki fajerwerk zapalono. Z wszystkich okien uderzyło światło mieniące się,