Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

196

to jakoby krwawej barwy, to znowu żółte, a takie silne i gwałtowne, że aż oczy raziło. Otworzyłem okienko i usłyszałem okropny huk, trzask i syk, odzywający się z domu Zapatana, tak jakby race pękały, a wszystkie ściany i wiązania się waliły... Z przerażeniem na to patrzyłem, gdy nagle zagrzmiał huk tak straszliwy i okrutny, jakoby piorun tuż nad uchem mi uderzył, i zaraz też wszystkie szyby w sali redutowej z wielkim brzękiem a łoskotem popękały. Ujrzałem tylko ogromny płomień strzelający w górę, a potem nagle ucichło i ciemność wszystko pokryła...
Między publiką w sali wszczął się na odgłos bliskiego huku i na ten brzęk okien hałas i lament okrutny; poczęto krzyczeć w trwodze: «pali się, wali się!» — i nuż kobiety mdleć, mężczyźni krzyczeć, a wszyscy z desperacją do drzwi cisnąć się poczną. Widząc, że wielkie nieszczęście być może, i że się ludzie mizernie poduszą, skoczyłem na stół i z całej siły zawołałem:
— Nie bójcie się! Niema strachu! To cekauz w powietrze wyleciał!
Na to moje wołanie odważniejsi zaraz się zreflektowali i drugich uspokajać poczęli, i tak się trochę ten tumult ułożył, choć się bez drobnych szwanków nie obeszło. Ja zaś z Zawejdą gwałtem a gołemi szpadami prawie rum sobie robiąc, wybiegliśmy z sali, a wziąwszy z sobą połowę straży, na miejsce tego niepojętego wypadku pospieszyli. Ledwośmy na miejscu stanęli, a już prawie większa połowa publiki z reduty za nami wybiegła, aby zobaczyć, co się stało.