Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

194

moc wielka. Stałem na środku sali, po kątach i sąsiednich pokojach oficerów i unteroficerów kilku ustawiwszy, aby skoro się jaki tumult gdzie uczyni, ekscesanta na świeże powietrze lub na hauptwach wywieść zaraz. Kiedy tak stoję, widzę naraz, że przez tłum gości przeciska się Zapatan. Bez maski był, w zwykłym swym czarnym stroju, z owym ogromnym brylantem, i przy szpadzie. Trzeba wiedzieć, że na maskaradę nie wolno było nikomu wchodzić z bronią żadną przy boku, z wyjątkiem służbowych oficerów — więc też rozgniewało mnie to, że ten hrabia Zapatan, który przecież zwyczajów takich świadom być powinien, ze szpadą się tędy kręci. Zmierzam tedy ku niemu, aby mu to grzecznym kształtem wymówić i o odpasanie szpady poprosić — kiedy tuż koło siebie widzę znowu dwóch ludzi maskowanych, całkiem czarno ubranych, a także ze szpadami. Wołam z kąta unteroficera i posyłam go do straży, aby jej raz jeszcze surowy nakaz przypomniał, że przy szpadzie nikogo wpuszczać niema.
Owi dwaj czarno ubrani i maskowani nieznajomi kręcili się po sali, jakby szukali kogo, i nagle zwrócili się wprost ku miejscu, gdzie był Zapatan. Stał on do nich plecyma odwrócony i patrzył na zgiełk maszkarowy swemi złowrogiemi oczyma, czasem w zwyczajny swój sposób się uśmiechając, gdy nagle jedna z owych dwóch masek dłoń mu na ramię położyła. Zapatan odwrócił się, i widziałem, jak cały zadrżał, i jak twarz jego, choć zawsze bardzo blada była, teraz pobielała jak kreda. Jeden z maskowanych nieznajomych coś przemówił i rękę ku