Coś we dwa tygodnie po świętach wielkanocnych zachciało się szlachcie, której siła pod on czas było we Lwowie, wyprawić maskaradę. Reduty jeszcze były we Lwowie nowością, i cisnął się do nich kto mógł, a bywało i z dalekich okolic szlachcic wiózł na takowy lusztyk żonę i córki dorosłe, nie mówiąc już o mieszczanach i mieszczkach bogatych, którym pod maską przystęp bywał także wolny. Zapusty tego roku były krótkie, wiec odłożono sobie jeszcze jedną redutę na czas poświąteczny. Campioni, Włoch jeden, który był u Tomatisa w Warszawie, przy operze, zjechał był umyślnie na to do Lwowa, aby takie reduty urządzać. Pozwolono mu w pałacu Jabłonowskich jednej dużej sali i pokojów obszernych kilka w dodatku, i tam tedy odbyć się miała owa reduta.
Owóż był zwyczaj, aby na takiej maskaradzie, że to była hulanka pełna swawoli, a raj prawdziwy dla rozpustników, elegantów i kartowników, i że obok uczciwych osób siła gawiedzi i figur najgorszej konduity pod maską na nią się garnęła, aby mówię trzymaną była straż wojskowa, i aby sam komendant garnizonu miał inspekcję na sali. Mnie to trafiło, bo gdy mnie pan generał na takiego wyznaczył, więc na owej maskaradzie służbę odbywać musiałem.
Napatrzyłem się tych redut w Warszawie, a dawniej jeszcze w Berlinie, ale przyznać muszę, że reduta lwowska nie ustępowała tamtym, bo i gości był natłok ogromny, i przeróżnych strojów, kostumeryj, a przedziwnych i kunsztownych maszkar
Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/215
Ta strona została uwierzytelniona.
193