Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

190

Tedy on do mnie po polsku, ale tak, jakby olejki przedawał, z kiepska po węgiersku. Z tego poznałem zaraz, że to nie jest djabeł we własnej osobie, bo powiadają, że jak się zdarzy djabeł, to perfecte po polsku mówi, jak szlachcic.
— Czego chcesz Waćpan? — mówi mi tedy.
Ja mu na to:
— Jestem Zacharjasz Łada Zawejda, porucznik gwardji konnej Jego Królewskiej Mości. Mam sobie Aspana za bajbardzo i za hetkę pętelkę, i mocno sobie tego życzę, abym Waćpanu w łeb strzelił, Mospano Zapatano. Mości conte, proszę do kąta, piff! paff! to będzie za Rawę i za mego kamrata Aksamickiego!
— Chociażem nie lingwista — plótł dalej Zawejda — toć przecie przyznasz mi, Mości rotmistrzu, żem się dokumentnie i zrozumiale tłumaczył, żeby i Turek był zrozumiał. Jakoż i on dowiedział się czego chcę, i dał znak forysiowi, aby sobie pojechał. Potem wziął mię pod rękę, i nic nie mówiąc, iść począł. Szedł niby wolnym krokiem i jakby spacerem, a przecie tak szybko, żem prawie kłusem darł, aby mu kroku dotrzymać, i aż mnie pot oblał kroplisty i tchu mi zabrakło. Tak mnie szelma wywiódł aż daleko za miasto, het aż na janowskie błonia. Tu stanął, odpiął pendent od szpady, wziął za jeden koniec, drugi mnie dał do ręki, popatrzył na mnie z uśmiechem swym szpetnym, i zawołał:
— Strzelaj Waćpan!
Ja do niego:
— Waćpanu pierwszeństwo. Strzelaj Waćpan.