Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
191

— Ja nie chcę i nie będę — mówi on na to — strzelaj panie oficerze pierwszy na długość tego pendentu i to na moją komendę, jak powiem raz, dwa, trzy!
Certowałem się jeszcze, ale on nogą tupnął niecierpliwie, spojrzał na mnie tak groźnie a przenikliwie, jakby mnie na wylot chciał spojrzeniem swem przeszyć, i mówił:
— Pocóż mnie Waćpan wołałeś? Strzelaj mi zaraz. Baczność! Raz! dwa! trzy!
Pendent był krótki, jak każdy pendent; biorąc Zapatana na cel, ledwiem się jego piersi nie dotknął, ale on, jak na dziecko, śmiejąc się, na mnie patrzał. Na komendę trzy! palnąłem mu wprost w głowę; dym się rozszedł, patrzę, a ten czarny bies stoi, jak stał, i śmieje się, jak się śmiał przedtem!... Cóż ty na to, Mości rotmistrzu?
— Co ja na to? — rzekę — oto skonfundowałeś się Waćpan, ręka Waćpanu drżała, i wyszło z tego pudło!
— Rotmistrzu! rotmistrzu! — zawołał obrażony Zawejda — a już chyba z przekory, a nie z racji tak mi mówisz. Ja i pudło? ja, co najcelniej strzelam w chorągwi? Na trzy kroki i pudło! Kula na święconej pszenicy lana, i pudło! Gdyby to nie był aljant piekielny i dubeltowy charakternik, jużby dlań z pewnością było po ostatnim capsztrychu, aniby był drgnął po strzale!
— I cóż potem było? — pytam Zawejdy.
— Potem Zapatan wyrwał mi z rąk pendent i rzekł: