Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
173

tylko od niechybnej śmierci salwował, ale i do zupełnego zdrowia przywrócił.
Za kartownika też go wziąć nie można było, bo raz tylko kart się dotknął, i jakby na pokazanie swego pańskiego kaprysu, wielką sumę przegrał i złotem wypłacił. Fortunę zdawał się mieć ogromną, bo bywało złoto wyrzucał pełnemi garściami na wszystkie strony lekkomyślnie pieniędzmi szafując. Dziwne też, czarodziejskie sztuki pokazywał, jakby drugim mistrzem Twardowskim był i nadnaturalne arkana posiadał. Raz kilka znakomitych osób do owego pustego domostwa czyli cekauzu, który był najął, zaprosił na ucztę, o której długo potem jakby o cudzie jakim opowiadano. Odzywała się podczas tej uczty najwdzięczniejsza muzyka, jakby powietrze samo grało, bo ani muzykanta, ani instrumentu żadnego nikt nie widział, paliły się blaskiem niewidzianym barwiste światła i lampy, spływały wonności i aromata rozkoszne, a najprzedniejsze potrawy i najprzedziwniejsze wina i likwory podawano w obfitości. Opowiadano, że przy świadkach niewiernych szelążek miedziany w najszczersze złoto przy kominku przemienił, i to nie u siebie w domu, ale u p. Wielhorskiego, a dwóch znanych kawalerów ze stanu magnackiego przy mnie zapewniało, że gdy raz u niego byli, a o duchach się zgadało, on ich do komnaty czarno obitej zaprowadził, jakoweś kadzidła i lampę zapalił, a szpady swojej dobywszy, niezrozumiałemi zaklęciami okropne straszydła i mary na widok wywołał, tak że ich groza i lęk okrutny