Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i skutkach tego, czego był świadkiem, rozważyć kiedy indziej i w bardziej bezpiecznem miejscu. Począł teraz ostrożnie — przemyślnie, jako filozof i robak w jednej osobie, pełzać po wężowiskach ciał konających, poszarpanych, martwych, brnąc po kolana we krwi, — aż dotarł po wielkich trudach do sąsiedniej wsi. Była to wieś ongi arabska, którą prawem wojny Bułgarzy zamienili w dym i perz...

(ibid.)

== ... „Ach, pracujmy, pracujmy bez namysłu“ — rzekł Martin — „cóż się nam ostało?“ Towarzystwo usłuchało rady zbawiennej i każdy począł ujawniać swoje talenty. Kunegunda, która te mi czasy okrutnie zbrzydła, umiała wypiekać smaczne ciasteczka. Paquetta — demonstrowała dar dłubania igiełką haftów. Nawet braciszek Giroflée starał się być pożytecznym, jako ludzki stolarz i porządny człowiek.
Co widząc, rzekł Pangloss do Kandyda: „Wszystkie zjawy są jak ogniwa, tworzące w najlepszym z światów nieprzerwany łańcuch porządku. Gdybyś dzięki twej miłości do Kunegundy nie dostał kolanem w tyłek i nie był wygnany z zamku, gdyby cię kat nie brał na spytki, gdybyś nie wędrował pieszo do Ameryki, nie pchnął szpadą barona i nie wytracił wszystkich baranów w kraju Eldorado, nie jadłbyś teraz konfitury pistacyowej“.
— „Święta prawda!“ rzekł Kandyd, „muszę pomyśleć o owocowym sadzie.“

(ibid.)