Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

progu młody śmiech kobiecy, odbiega Memnon ten dziwny dom, gdzie rozkosz i występek, dusza i przewrotność lężą się bez troski na otomanie.

...A więc to tak — myśli Memnon i spada z gwiazdy prosto w błoto — a więc to tak?
— Tak — potwierdza Rozsądek.
...Nie wolno wyzierać za okno swego pokoju, nie wolno wierzyć, nie wolno słuchać i na dnie każdego kielicha spoczywa fałsz, hańba, nikczemność.
Obity, oskubany powraca do domu i zastaje bilet, zapraszający go na obiad z przyjaciółmi.
Co o tem nowem kuszeniu sądzić, Rozsądek nie wie, wiedzieć nie chce.
Ale przyciśnięty do muru, pytany co chwila: iść — nie iść — iść — nie iść — rzecze niechętnie, nieszczerze, jak człowiek z podwiązaną gębą: — Mój drogi, gdy zostaniesz w domu, opadną cię furye rozdarcia; zaczniesz zwyczajem ludzi kopniętych przemyśliwać nad tem, co się już nie odstanie, zachorujesz, zamartwisz się.
Idź, spożyj skromny obiadek w towarzystwie. Zapomnisz, obrócimy wszystko w żart, a nazajutrz, pogadamy o wszystkiem, albo i nie pogadamy, jak chcesz. Idź, kochanie, pozwól sobie...
... Czy tylko tak? — pyta Memnon, już wychodząc z domu na „skromny obiadek“ — i czy ja nie popełniam znowu głupstwa?“